piątek, 13 czerwca 2008

Coś na szczęście ...


Kilka lat temu w moim życiu zgasło światło .
Myślałam że nie widać tego na zewnątrz .
Że dopiero rozmowa ze mną może pokazać ogrom nieszczęść i zniszczeń poczyniony przez brak owego światła .

Myliłam się .

Pewnego dnia robiłam zakupy w małym kramiku z kadzidełkami , strażnikami snów i innymi akcesoriami pozawlającymi radośniej żyć .
Nie był to jednak prezent dla mnie . 

Odchodziłam już od stoiska kiedy sprzedawca zatrzymał mnie słowami "...proszę poczekać , chcę pani coś dać , tylko proszę mi za to nie dziękować "

Wyciągnął do mnie zaciśnięta dłoń i poprosił o moją .
Osłupiałam ze zdumienia ale podałam mu ją .
Kiedy zorientowałam się że w mojej dłoni wylądował mały słonik wydłubany z kawałka kości , zrozumiałam że wlokę za sobą jak wielki cień swoje nieszczęście , że widać to gołym okiem i że ten sprzedawca mający w sobie tyle empatii chce mi pomóc i dać coś na szczęście ...
Prawie wyrwało mi się oczywiste  "dziękuję" jednak zanim zdążyłam to powiedzieć mężczyzna miał już palec na ustach i przecząco pokiwał głową ..

Nie podziękowałam on jednak widział jak bardzo jestem wzruszona .
To co się stało do dziś pozostaje dla mnie czymś niesamowitym , magicznym .
W dobie pogoni za karierą i pieniędzmi znalazł się człowiek który zauważył malutkie nieszczęście innego człowieka biegnącego bezwolnie wraz z tłumem który niósł go jak wartki nurt rzeki ...

Dziś moje światło znów przygasa .
Jednak mam swojego słonika  a w nim wiarę w ludzi i coś na szczęście ...